przez Drew » 25 Kwi 2016, 10:52
Przebieg gry.
Na to jak wygląda gra na BW bezpośredni wpływ ma to do jakiej frakcji się należy. W przypadku całej naszej grupy była to gra po stronie Private Military Corporation o nazwie Pheonix. W związku z tym każdy z nas musiał być ubrany w górę i spodnie w oliwke bądź tan i do tego musiał nosić czapke z daszkiem w jednym z tych dwóch kolorów. Powodowało to że oczywiście dla całej naszej strony możliwości maskowania się były bardzo ale to bardzo ograniczone. Jednakże maskowanie się tak naprawdę po naszej stronie nie było konieczne gdyż naszym głównym zadaniem było pilnowanie wioski w której wszystkie strony miało obowiązywać zawieszenie broni. W wiosce gracze pozostałcyh stron chcieli oczywiście się pojawić z względu na różnego rodzaju zadania LARPowe które tam mieli zrobić lub np. tylko po to żeby odpocząć (to głównie czynili członkowie bojówek guerillas gdyż z naszej pozycji do ich FOB albo do ich bazy było dobre pare kilometrów).
Jako pierwsze zadanie które otrzymaliśmy jako cała jednostka (czyli wszyscy PMC) to było zatrzymania przy bramie i dokładne sprawdzenie nadjeżdżającego konwoju. W efekcie tego że tak anprawde zadanie to mogłoby zostać wykonane przez pojedyńczy pododział spora część z nas dobrze się wynudziła zwłaszcza że na pozycjach mieliśmy stawić się około 11, zaś konwój ruszył w naszą stronę dopiero koło 12. Po tem jednak już pierwsze zadanie które otrzymaliśmy jako oddział nie dotyczyło w żaden sposób wioski. Dostaliśmy mianowicie zadanie przedostania się w pewien region i następnie znalezienia tam czterech zaworów. Niestety jak odkryliśmy zawory nie zostały (chyba) umieszczone na swoich pozycjach ponieważ po mimo stania i przeczesania terenu w pobliżu dwóch z nich żadnego z nich nie znaleźliśmy. Niestety również z względu na nie zbyt duże rozgarnięcie dowództwa u mnie w grupie straciliśmy sporo czasu na zbędne próby przejścia do celu przez terytorium Task Force. Finalnie bez nawet pojedyńczego wystrzału dotarliśmy spowrotem do wioski po około 3 godzinach chodzenia po lasach i łąkach.
W tym momencie duża grupa naszego oddziału w tym i ja udała się żeby coś zjeść w campie. Niestety na cały obiad brakowała czasu i już się pojawiło kolejne zadanie w ramach którego mieliśmy pilnować bram do wioski. Ja nie kończąc swojego obiadu udałem się od razu na brame i w wyniku tego no cóż, uniknąłem walki. Uniknąłem jej ponieważ w trakcie gdy nasz oddział radośnie oddawał się jedzeniu zostaliśmy nagle zaatakowani przez małpy w hełmach czyl task force. W wyniku tego nagle przy bramie zostałem tylko ja oraz dowódca polowy naszego oddziału oraz stopniowo zbierający się pod bramą członkowie drugiego oddziału PMC. Z względu na strzały w pobliżu wioski oczywiście nie wpuszczaliśmy ich do środku co było właściwie dośc zaskakujące ze oni się tego trzymali biorąc pod uwagę fakt że zebrało ich się w międzyczasie około 20 a nas przy bramie było zaledwie dwóch. Na szczęście chwila rozmowy rozładowanie napięcia paroma żartami i dość szybkie zakończenie walki przy pomocy jednej z kompanii guerillas sprawiły że sytuacje udało nam się opanować.
Po tym dość nie typowym wydarzeniu nasz oddział przejął całość warty na check pointach prowadzących do wioski i właściwie na tego typu zadanich plus pojedyńczego zadania wyrzucenia grup task force oraz milicji z wzgórza ponad wioską minęła nam cała reszta piątku. Tutaj musze zaznaczyć że zadanie warty przy check pointach wcale a wcale nie było nudne. Ja osobiście świetnie się bawiłem sprawdzając ID graczy chcących wejśc do wioski upewniając się że nie mają oni w broni wpiętych magazynków, zatrzymując i przeczesując pojazdy. Całość tych zadań była nastawiona typowo na LARP i wywiązywało się przy okazji tego troche ciekawych sytuacji.
Już po zmroku został dokonany podział wart na nadchodzącą noc i w wyniku tego mój oddział dostał pierwszą wartę od 22-24. Mimo że noc była wyjątkowo zimna (jak wszystkie noce na BW8) to przez te dwie godziny jakoś nie było mi arcy zimno ponieważ co i rusz ktoś w moim pobliżu otwierał ogień. Ogień pochodził właściwie w całości od jednostek task force które zaopatrzone w NVG zajeły pozycje ponad wioską i właściwie strzelały do czego popadnie co tylko się pojawiło w ich pobliżu. A że część naszych stanowisk była w ich pobliżu tym gorzej dla nas. Ostatecznie zostaliśmy o 12 zluzowani przez inny oddział i poszliśmy spać. Zanim ja jednak zdołałem zasnąć usłyszałem jeszcze jak ktoś dokonuje rajdu na nasz obóz jednak zanim zdołałem się ponownie wyczołgać z śpiwora była już po wszystkim.
Następnego poranka odkryliśmy że nasza wcześniej zbudowana brama oraz bunkier z jednej z bram zostały przy okazji rajdu zajebane nam przez drugą korporacje PMC. Ostatecznie nasz główny dowódca zdołał wynegocjować powrót naszego wyposażenia na miejsce w zamian za okpu zapłacony w ingame'owej walucie.
W sobotę nasze pierwsze zadanie okazało się bardzo podobne do naszego pierwszego zadania w piątek. Tym razem jednak nasz spacer był skierowany w strone bazy Guerillas po to żeby dostarczyć tam indiańską księżniczkę wraz z jej chłopakiem oraz jej cudowne japonki (tak ona dosłownie 3/4 drogi szła tam w japonkach). Przed nami jako osłona szedł drugi oddział PMC. Finalnie po serii przygód głównie związanych z możliwymi kontaktami z guerillas po bokach konwoju, z Polskim oddziałem guerillas pełniącym wartę i dostającym serie sprzecznych i różnych rozkazów, po około 2h marszu dotarliśmy do bazy Guerillas. Tam spędziliśmy radośnie siedząc pod wejściem prawie godzinę w trakcie której nagle okazało się że przy tym wejściu do bazy jesteśmy tylko my. W efekcie przejeliśmy kontrolę nad ich check pointem bez jednego wystrzału. Ostatecznie po tym okresie wyczekiwania i naśmiewania się z strażników guerillas ruszyliśmy w drogę powrotną. W tej drodze niestety oprócz pojedyńczego spotkania z oddziałem task force w ramach którego też ani razu nie wystrzeliliśmy nie wydażyło się nic ciekawego.
Po powrocie do bazy nasz oddział dostał częściowo wolne a następnie przejeliśmy zadanie pilnowania wioski. W ramach tego dwukrotnie starliśmy się z grupami task froce które siła chciały wejść do wioski i zachowywały się jak idiotycznie myślące zakute w hełmy małpy... przynajmniej dzięki temu mogę powiedzieć że miałem dwa pewne kille ponieważ panowie z task force tak się cudownie nam wystawiali.
Pod wieczór jednak niestety przyszedł deszcz, co spowodowało że aktywnośc na całym polu gwałtownie zmalała. Dopiero późną nocą deszcz ustał i na szczęście w niedziele zrobiło się dość szybko sucho. W niedzielę rano całość PMC dostała rozkaz aby zająć pozycje obronne gdyż idzie w naszym kierunku duży oddział Task Force z którym mieliśmy za zadanie się dogadać. Po pojawieniu się oddziałów Task Force sytuacja była napięta lecz mimo tego pozwoliliśmy im dojść prawie do naszych pozycji. Gdy już ich zatrzymaliśmy nagle ktoś z tyłu oddziałów Task Force krzyknął "Fire Fire Fire" i no cóż... nasza 40 PMC została dosłownie rozniesiona w strzępy. Task Force wszedł i przejął wioskę dla siebie prawie bez walki właściwie tylko dlatego że my mieliśmy rozkaz nie strzelania do wroga. Gra po tym wydarzeniu jednak zmieniła swój charakter, ponieważ ilość LARPu gwałtownie zmalała na rzecz po prostu radosnej strzelaniny. Wiem że też sporo z naszych ludzi brało w tym udział ponieważ jak się okazało w orginalnym planie mieliśmy przyłączyć się do Task Force i podjąć się wraz z nimi zadania polowania na Guerillas. Ja sam nie czerpiąc z tej radosnej strzelaniny za dużo przyjemności zabrałem się ot po prostu za pakowanie. Ostatecznie misja dobiegła do końca o 12 a o 14.15 jako jedni z ostatnich wyruszliśmy w drogę powrotną do Norymbergii.